i've been searching for you
i heard a cry within my soul
i've never had a yearning quite like this before
know that you are walking through my door
Ola, na prośbę mojej kuzynki,
przypilnowała bym odpowiednio przygotowała się na nadchodzący ślub. Po
kilkugodzinnych poszukiwaniach i przymiarkach stwierdziłyśmy, że najlepszą
opcją była koronkowa sukienka w kolorze kobaltu – niegdyś obcisła, teraz wisząca
tu i ówdzie. Co jak co, ale samotność była dla mnie najlepszą dietą, przyznałam
w duchu.
Następnego dnia moja współlokatorka
wysłała mnie na regulację brwi i manicure do znajdującego się na naszym osiedlu
salonu kosmetycznego. Słysząc kobiety mówiące o sprawach poważnych, ale też i
błahych mogłam na chwilę przestać myśleć o tym, co stało się przed miesiącem.
Tak, praktycznie całe cztery tygodnie spędziłam w łóżku. Nie odbierałam
telefonów, nie czytałam smsów. Czułam się okropnie na samą myśl o tym jak
bardzo najbliższe mi osoby musiały się o mnie martwić. Dlatego po powrocie do
domu napisałam długiego maila do mojej mamy o tym jak bardzo cieszę się z tego,
że jednak dałam namówić się Marcie na udział w ceremonii ślubnej jej znajomych.
Nie wiedziałam, kiedy odpowie – pracuje w Niemczech, przez co mamy bardzo
utrudniony kontakt. Na szczęście mama przed wyjazdem pozbyła się awersji do
nowoczesnych technologii typu skype albo poczta elektroniczna i mogłyśmy w ten
sposób wymieniać się tym, co dzieje się w naszych życiach.
Gdy nadszedł 25 lipca – dzień ślubu –
można było stwierdzić, że wyglądam całkiem nieźle. „Doprowadzona do stanu
używalności”, jak to moja kuzynka określiła. Rano wzięłam szybki prysznic, po
czym szybko zabrałam się za golenie nóg. Pośpiech był bardzo złym doradcą przy
tej czynności – zacięłam się w trzech różnych miejscach. Przez kilka sekund
siedziałam w bezruchu widząc malutkie krople krwi na udach i prawym kolanie.
Nie, nie myśl o tym – skarciłam się, po czym popędziłam do pokoju w
poszukiwaniu plastrów.
- Olaaa, gdzie są plastry?! –
wrzasnęłam z pokoju. Dziewczyna nie odpowiedziała, ale przyniosła mi je i
wręczyła do ręki. Była przy tym bardzo podejrzliwa. Wiedziałam, co sobie
pomyślała. Znała mnie bardzo dobrze i potrafiła szybko dojść do prostych
wniosków patrząc na moje nogi.
- Wszystko dobrze? – zapytała
spokojnym tonem.
- Tak. Niepotrzebnie wzięłam się
za golenie nóg dzisiaj, powinnam była zrobić to wczoraj wieczorem, gdy miałam
trochę więcej czasu – starałam się wytłumaczyć, ale zatroskana mina Oli mówiła
mi, że ma pewne problemy z zaakceptowaniem mojej wersji historii – Pomożesz mi
zrobić makijaż? – dodałam wesoło. Ola potrafiła czynić cuda ze swoją twarzą
przy pomocy zwykłych kolorowych kosmetyków.
- Jasne! Myślę, że pasowałaby
tobie czarna kreska na powiece… - moja współlokatorka była w swoim żywiole.
Szybko wyszła z pokoju w poszukiwaniu kredki do oczu i kilku innych
kosmetycznych ustrojstw, które kryła w kuferku godnym wizażysty na planie filmu
czy teledysku. Wydawała się nie pamiętać już o niezręcznej sytuacji, która
miała miejsce przed chwilą.
Równo o trzynastej rozległ się dźwięk
domofonu. Moja kuzynka nigdy się nie spóźniała i zawsze była punktualna. Ola
poszła jej otworzyć, a ja przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam jak zupełnie
inna osoba. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu cisnącego się na moje wargi. Czułam
się ładna, po raz pierwszy od dawna.
- Ulala! Wyglądasz świetnie! –
krzyknęła Marta wpadając do mojego pokoju.
- Dzięki. Ty też – odparłam
radośnie. Moja kuzynka była wysoką, długowłosą brunetką o idealnej figurze,
posiadaczką niezwykle fotogenicznej twarzy. Zazdrościłam jej śniadej karnacji,
przez którą często uważano ją za egzotyczną piękność rodem z południa Europy.
Przy niej zawsze sprawiałam wrażenie bladej, schorowanej dziewczynki. Marta
mogła założyć nawet worek na ziemniaki i wciąż wyglądałaby jak miss świata.
- Gotowa? – kiwnęłam głową – To
lecimy! Cześć, Olka! – wrzasnęła Marta i wybiegła nie zważając na to, że nie
miałam jeszcze ubranych butów.
Kuzynka prowadziła jak szalona. Przez
jakiś czas siedziałyśmy w milczeniu. Nie chciałam jej rozpraszać, bo wizja
wypadku samochodowego nieco mnie przerażała. Straszne w tym wszystkim było to,
jak Marta była wyluzowana. Minęła się z powołaniem, powinna zostać kierowcą
rajdowym, nie lekarzem.
Kiedy zatrzymałyśmy się na czerwonych
światłach, zagaiła:
- Szybko powtórzmy kto jest kim.
Do kogo idziemy na ślub?
Pomysł wydawał się logiczny. Nie
chciałam, by Marta musiała wstydzić się mnie w razie gdybym popełniła jakąś
gafę.
- Do Agaty i Marco –
odpowiedziałam.
- Agata to moja przyjaciółka, też
lekarka. Ale czym zajmuje się Marco?
Potrzebowałam chwilę na przypomnienie
sobie tego. I na poprawienie sukienki, bo właśnie zmieniło się światło, a
samochód ruszył bardzo gwałtownie.
- Jest statystykiem Lotosu Trefla
Gdańsk, naszej miejscowej drużyny siatkarskiej, mistrza Polski, oraz męskiej
reprezentacji Włoch.
- Bardzo dobrze. Odrobiłaś swoją
lekcję – pochwaliła mnie i obdarzyła pełnym uznania spojrzeniem. Po tym zapadła
cisza. Słychać było tylko lecące cichutko w tle radio.
- Laura, jeżeli w którymkolwiek
momencie czułabyś się niekomfortowo, to proszę, powiedz mi to. Jakbyś była
zmęczona, to też mnie poinformuj. Nic na siłę – Marta zerknęła na mnie kątem
oka. Pokiwałam głową dziękując jej za wyrozumiałość – NIECH TO SZLAG! –
podskoczyłam, gdy usłyszałam krzyk kuzynki. Zmiana o 180 stopni.
Przed nami ciągnął się sznur samochodów.
Korek wydawał się całkiem sporych rozmiarów. Spojrzałam na zegarek znajdujący
się w aucie. 13:30. O 14 zaczynała się ceremonia w kościele, a my miałyśmy do
pokonania jeszcze kilka ładnych kilometrów. Los nie miał ochoty ułatwiać nam
życia, bo w radiu usłyszałyśmy komunikat, że możemy czekać nawet godzinę. Na drodze
był wypadek, a uszkodzone w nim pojazdy nie zostały jeszcze uprzątnięte.
- Och, czemu ludzie są tacy
bezmyślni i prowadzą jak furiaci. Kurna – wściekała się Marta. Uśmiechnęłam się
pod nosem słysząc jej uwagę. Stara, dobra Marta.
W kościele pojawiłyśmy się na dwie minuty
przed rozpoczęciem uroczystości. Wpadłyśmy do świątyni i zajęłyśmy miejsca w
tylnej ławce.
Starałam wyłączyć się w niektórych
momentach. Niełatwo było mi słuchać kazania księdza o bezgranicznej,
nieskończonej miłości, rodzinie, budowaniu wspólnej przyszłości. W tym czasie
skupiałam się na witrażach po lewej stronie kościoła, kamyku w bucie i paznokciach.
W trakcie pocałunku pary młodej zacisnęłam szczękę bardzo mocno, tak mocno, że
Marta spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. Na szczęście nie musiałam tłumaczyć
o co chodzi – sama potrafiła sobie na to odpowiedzieć.
Po życzeniach złożonych świeżo upieczonym
małżonkom udałyśmy się wraz z resztą gości na obiad do hotelu. I tym razem nie
ominęły mnie ostre hamowanie oraz bluzganie w wykonaniu mojej kuzynki. Na
szczęście szybko dotarłyśmy na miejsce.
Po wymienieniu życzliwości z gośćmi,
których znała Marta udałyśmy się w poszukiwaniu jakiegokolwiek krzesła – żadna
z nas nie była przyzwyczajona do chodzenia w obcasach. Okazało się, że każdy z
zaproszonych miał przypisane mu imiennie miejsce przy ustawionym w podkowę stole.
Moje oczywiście znajdowało się obok krzesła przyporządkowanego kuzynce. Kątem
oka sprawdziłam kto ma zasiąść dokładnie po przeciwnej stronie stołu. „Matteo”
i „Luca” – jacyś Włosi, pomyślałam nie rozmieniając się na drobne i nie
dopytując Marty. Zwróciłam natomiast uwagę na to jak ogromna była sala, w
której odbywało się przyjęcie weselne. Połączona była z częścią stanowiącą
parkiet i miejsce do późniejszej zabawy. Wrażenie wywarły na mnie utrzymane w
ciepłej tonacji dekoracje ze sztucznych kwiatów.
Byłam zajęta rozmową z Martą i – jak się
później okazało – jej koleżanką ze studiów, gdy miejsca naprzeciw nas zostały
zajęte. Odruchowo zerknęłam na nowo przybyłych. Tak jak się spodziewałam – byli
oni południowcami. Mogłam też przewidzieć, że są wysocy, w końcu pan młody
pracował i przyjaźnił się z siatkarzami. Mężczyzna zasiadający po prawej,
zapewne Luca, był nieco niższy, nosił zarost i miał na głowie tak zwany
„artystyczny nieład”. Na pewno układał tę pozornie niedbałą fryzurę kilka
godzin, pomyślałam zgryźliwie. Drugi z Włochów, domniemywałam, że nazywający
się Matteo, siedzący naprzeciw mnie, był jeszcze wyższy co wydawało się
niemożliwe. Na sto procent jego wzrost przekraczał dwa metry. Pewnie nawet w
obcasach nie sięgałam do jego ramienia. Ciemne, krótkie włosy mężczyzny zostały
ujarzmione niewielką ilością żelu. Wszystko w jego twarzy wydawało się idealnie
do siebie pasować – długi nos, ciemne, okrągłe oczy, kształtne usta. Mogłabym
patrzeć się na niego godzinami. Poczułam przyjemne ciepło w okolicach klatki
piersiowej, a moje serce zaczęło bić coraz szybciej. Musiałam wpatrywać się w
niego kilka ładnych chwil, bo Matteo spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Udałam,
że nie zauważyłam i spłoszona rzuciłam do Marty:
- Chodź ze mną do łazienki.
- Właśnie dlatego nie pytałam
tylko dałam jej receptę… Co? Przecież zaraz zacznie się… - skutecznie wcięłam
się w rozmowę. Marta spojrzała na mnie badawczo, próbując wydedukować o co mi
chodzi.
- Powiem ci później. Po prostu
chodź ze mną do tego cholernego kibla – przekleństwo w moich ustach musiało
podziałać na moją kuzynkę otrzeźwiająco, bo już zaraz zerwała się z krzesła.
Również poderwałam się na nogi i pobiegłam za dziewczyną.
- Laura, co się stało? Jesteś
strasznie czerwona… - pytała po drodze, ja jednak zawzięcie milczałam próbując
skupić się na chodzeniu w obcasach.
Wpadłyśmy do toalety z hukiem zatrzaskując
drzwi. Szybko sprawdziłam czy ktoś nie znajduje się przypadkiem w kabinach i
zaczęłam:
- Boże, ten Włoch się do mnie
uśmiechnął, co mam robić, gdzie uciec… - zaczęłam gadać bez ładu.
- Nie mów mi, że z tego powodu
kazałaś mi biec na złamany kark. Kobieto, nie masz szesnastu lat, tylko
dwadzieścia trzy. Chyba nie muszę ci tłumaczyć jak to wszystko działa.
Uśmiechnął się do ciebie, ty też się do niego uśmiechnij, a nie robisz cyrk –
widząc moją przerażoną minę dodała przyjaznym tonem – Nie umartwiaj się z
powodu Pawła. Nie musisz nosić po nim żałoby. Ba, nie powinnaś, bo to zwykły
gnojek był. Każdy o tym wiedział. Nie zabijaj w sobie zdolności do pozytywnych
uczuć, nie czuj się winna z tego powodu.
Oddech znacznie mi się uspokoił. Mój mózg
powoli przyswajał to, że wszystko jest w porządku.
- Co mam teraz zrobić? Zachowałam
się strasznie głupio – powiedziałam cicho.
- Teraz pójdziesz tam, spokojnie
siądziesz. Pewnie się sobie przedstawimy. Będą jakieś toasty. Podadzą jedzenie.
Nie musisz z nim rozmawiać – wizja autorstwa Marty bardzo mnie uspokoiła.
Rzuciłam okiem na moje odbicie w lustrze i wyszłam z toalety.
Matteo
Bardzo zdziwiła mnie nerwowa reakcja
ładnej, niskiej szatynki siedzącej naprzeciwko mnie. Nawet nie zdążyłem się jej
dokładnej przyjrzeć. Uciekła od stołu jakby zobaczyła ducha.
- Mam coś na twarzy? – zapytałem
siedzącego obok mnie przyjaciela. Luca zerknął na mnie kątem oka.
- Nie – rzucił krótko – A co?
- Nic – wzruszyłem ramionami.
Zagadka pozostanie zagadką.
Byliśmy w trakcie rozmowy o tym jak
bezsensowna włoska biurokracja utrudnia przenosiny dziewczyny Luki z Włoch do
Polski, która z tego powodu nie mogła towarzyszyć mu w dzisiejszym dniu, gdy
pojawiły się nasze sąsiadki z naprzeciwka. Zdążyłem w międzyczasie podejrzeć
karteczki z ich imionami. Marta, wysoka brunetka, wyglądała na Włoszkę.
Dyskretnie się jej przyjrzałem. Można było powiedzieć, że dziewczyna ma
wszystko na swoim miejscu i doskonale o tym wie. Trzymała Laurę, tak, na pewno
Laurę, sprawdzałem ponownie, za ramię i mówiła coś do niej po polsku spokojnym
głosem. Niższa z kobiet wyglądała na spiętą. Zmierzyłem ją wzrokiem dokładnie.
Była filigranowa co w połączeniu z bladą cerą potęgowało wrażenie kruchości.
Pozwoliłem sobie zatrzymać wzrok na jej szerokich biodrach. Moje oczy
powędrowały wyżej. Jej twarz wyglądała dziewczęco, wręcz bardzo młodo. Trochę
zawstydziłem się tego, co przed chwilą pomyślałem. Gdy dziewczęta usiadły do
stołu mogłem podziwiać jej duże, piwne oczy z bliższej odległości. Podobnie jak
jej gęste, proste, lśniące włosy, które właśnie przerzuciła na jedną stronę. Wydawała
się słodka i niewinna. Jeżeli nagle róże miałyby przybrać ludzką postać,
wyglądałyby właśnie tak jak ona.
- Napisała do klubu, ale nic z
tym nie zrobili, za drugim razem też ją olali, teraz w końcu łaskawie jej
odpowiedzieli… Słuchasz mnie w ogóle? – z zamyślenia wyrwał mnie głos Luki.
- Yyy… Tak, nie sądziłem, że będą
z tym aż takie problemy, przecież jest Polką – tak naprawdę zgubiłem wątek,
powiedziałem więc to, co było oczywistą oczywistością.
- Dokładnie, przecież… - mój
rozmówca zaczął się nakręcać i gestykulować żywo. Próbowałem skupić się na tym,
co mówi Luca, ale chyba nie bardzo mi to wychodziło. Mimowolnie zerkałem w
stronę niskiej szatynki.
- Kurwa, stary, czy ty coś
brałeś? Polskie powietrze ci zaszkodziło? A może KTOŚ ci zaszkodził? – cholera,
nie wiedziałem, że to aż tak było widać.
- Mhm… - modliłem się, by nikt w
naszym pobliżu nie znał włoskiego.
- Zawsze możesz zapytać o pogodę
– wspaniałomyślnie rzucił Luca.
- Spierdalaj – podziękowałem
uprzejmie koledze za troskę.
Na szczęście jedna z dziewcząt, ta wyższa,
jako pierwsza rozpoczęła z nami konwersację. Byłem jej bardzo wdzięczny.
- I jak chłopaki, podoba wam się
w Polsce? Jak długo tutaj zostajecie? – zaczepiła nas po angielsku.
- Bardzo, jest świetnie. W końcu
możemy zostać tutaj na trochę dłużej, bo podczas ligi światowej nie mamy takiej
możliwości – odrzekł Luca – Niestety, za tydzień musimy już się zbierać na
zgrupowanie do Trydentu. Zapomniałem się przedstawić, Luca Vettori – dodał
szybko, wstał i podał rękę kobietom. Poszedłem w jego ślady i również tak
postąpiłem.
Laura musiała mocno zadrzeć głowę do
góry, bo móc patrzeć mi w oczy, ja natomiast schyliłem się nieco.
Przyzwyczaiłem się już do tego.
Wszyscy z początku byli milczący, lecz z
każdą następną butelką alkoholu stawaliśmy się coraz bardziej podatni na
spoufalanie się. Nawet Laura nie wydawała się tak skrępowana jak wcześniej. Po
krótkiej konwersacji dowiedziałem się, że jest na czwartym roku skandynawistki
na uniwerku w Gdańsku, Marta to jej kuzynka, na weselu znalazła się całkiem
przypadkiem oraz potrafi pić wódkę bez popitki. Tego się po niej nie spodziewałem
– a przynajmniej pierwszego i ostatniego.
- Czy ma ktoś ochotę wyjść na
zewnątrz? Jest całkiem ciepło na zewnątrz – rzuciłem. Miałem nadzieję, że Luca
domyśli się o co biega.
Domyślił się i z trudem powstrzymywał
śmiech.
- Nieee. Laura, kochana, tobie
dobrze zrobi świeże powietrze. Nie chcę później się tobą zajmować jakby urwał
ci się film – uśmiechnęła się porozumiewawczo do mnie i dodała – Dobrze się nią
opiekuj. A my tutaj sobie posiedzimy, prawda Luca?
Skinął głową próbując zachować powagę.
Wyszliśmy na taras. Nie kręciło się tu
zbyt wielu gości. Reszta bawiła się w środku w rytm włoskich i polskich
piosenek biesiadnych. Laura zagaiła:
- Co myślisz o Polakach?
Musiałem się zastanowić. Po chwili
odpowiedziałem:
- Jak już Luca mówił nigdy nie
mieliśmy dużo czasu na zwiedzanie, zapoznanie się bliżej z kimkolwiek, w
związku z tym nie chcę za bardzo nikogo oceniać. Natomiast w czasie meczów
atmosfera jest świetna. Chcielibyśmy mieć takich kibiców jak wy. A generalnie
rzecz ujmując Polacy wydają się bardzo mili i uroczy… - zrobiłem krótką pauzę i
dodałem (raz kozie śmierć) – jak ty.
Laura uśmiechnęła się nieśmiało.
Zarumieniła się. Tak, była urocza.
- Podziel się ze mną lepiej
opinią o Włochach – poprosiłem w obliczu jej milczenia.
- Hmmm… Mówimy tutaj, że
południowcy mają temperament, są mamisynkami, cały czas mówią i do tego
gestykulują w charakterystyczny sposób. Z autopsji wiem, że przyjeżdżający do
Polski włoscy studenci przeważnie oglądają się za Polkami jak za łatwym towarem
– skrzywiła się.
- Bardziej zwracacie uwagę na
nasze negatywne cechy jak widzę, trochę szkoda – nie skomentowałem ostatniego
zdania, bo wiedziałem, że to w dużej mierze prawda – Najwidoczniej na taką
opinię zasłużyliśmy.
- Osobiście uważam, że każdy jest
inny, trudno generalizować. W obecnych czasach nie da się mówić o jakichś
cechach narodowych, bo to wszystko się już po prostu wymieszało – zaprzeczyła
żywo.
Blask księżyca i gwiazd na bezchmurnym
niebie sprawił, że Laura wydawała się jeszcze bardziej blada niż wcześniej,
wręcz przezroczysta.
- Zimno mi – rzuciła. Niewiele
się zastanawiając zdjąłem marynarkę i zarzuciłem jej na ramiona. Prawie się w
niej utopiła.
- Dzięki, nie musiałeś. Jest dla
mnie jak sukienka – zaśmiała się. Wyglądała jak mała dziewczynka zawinięta w
ojcowskie ubranie.
- Możemy wrócić do środka –
zapewniłem ją, widząc jak trzęsie się z zimna.
- Nie, nie chcę tracić takiego
widoku. Dawno nie przypatrywałam się niebu w nocy – zamyśliła się. Wydawała się
eteryczna, nie z tej planety. Staliśmy przez jakiś czas w milczeniu i
chłonęliśmy atmosferę lipcowego wieczoru. Nie wiedziałem dlaczego ta mała
osóbka oddziaływała na mnie w ten sposób. Była dla mnie enigmą, zagadką, którą
chciałem rozwiązać, lecz nie potrafiłem. Widziałem jak jej ciemne oczy
wypełniają się łzami. Nie wiedziałem co zrobić, więc zapytałem:
- Coś się stało?
- Lepiej, żebyśmy wrócili do
stołu – odrzekła wyrwana z zamyślenia.
Laura
Olbrzym okazał się być bardzo przyjazny,
nawet słodki. Gawędziliśmy praktycznie całą noc. Prawie w ogóle nie myślałam o
Pawle, co stanowiło pewnego rodzaju osiągnięcie. Jednak musiała pojawić się
chwila słabości – lipcowe powietrze przypomniało mi o chwilach z nim
spędzonych. Trudno zapomnieć o kimś z dnia na dzień. Czułam się jak chora
zarażona wirusem, którego chce się za wszelką cenę pozbyć, ale on nie
odpuszcza. Zdecydowałam się więc na powrót do Marty, ona skutecznie potrafiłaby
odwrócić uwagę od tych ponurych przemyśleń wesołą paplaniną.
Nie oddałam Matteo jego marynarki. Być
może stąd ciekawskie spojrzenie kuzynki.
O czwartej pożegnałyśmy się z obecnym na
weselu towarzystwem i ruszyłyśmy do samochodu Marty, do którego odprowadzili
nas sympatyczni Włosi. Wsiadłyśmy do auta. Marta próbowała odpalić silnik, ale
coś było nie tak.
- Kurwa mać! – żachnęła się.
Samochód ani drgnął. Spróbowała raz jeszcze. Wciąż to samo. Prędko wysiadła z
pojazdu.
- Wszystko w porządku? – zapytał
Luca.
- Nie, nie mam zielonego pojęcia
co się dzieje – tutaj zaczęła operować jakimś fachowym słownictwem, którego ja
nie rozumiałam – nie miałam prawa jazdy, nic nie wiedziałam o samochodach.
- Laura, chodź, poświecisz trochę
telefonem – wywołała mnie kuzynka. Z głośnym westchnięciem wytoczyłam się z
samochodu, wyjęłam komórkę i stanęłam nad grzebiącymi w przedniej masce pojazdu
mężczyznami.
Po około kwadransie słuchania włoskiego i
udawania, że wszystko wiem i rozumiem Marta podjęła próbę odpalenia wozu. Silnik
zaryczał jak nieużywany.
- No w końcu! Dzięki za pomoc
chłopaki! – wrzasnęła, wychylając się z auta – Czy jest coś co możemy w zamian
dla was zrobić? Nie mam przy sobie gotówki – uśmiechnęła się dziwnie do Luki.
Zachichotałam.
- Potrzebujemy kogoś, kto mógłby
nas oprowadzić po Gdańsku… - zaczął Vettori.
- O, to dobrze się składa.
Oprowadzi was rodowita gdańszczanka – wskazała na mnie – Ja nie mogę, muszę
śmigać do pracy, a potem zająć się chorym narzeczonym – ogarnęła mnie panika.
- Świetny pomysł – pochwalił ją
Luca. O Boże.
- To na poniedziałek jesteśmy,
właściwie jesteście umówieni – wyszczerzyła się w ich stronę Marta. Zabiję ją.
Przecież ja mam beznadziejną orientację w terenie! Nie wiem co i gdzie się
znajduje! Przeklęłam pod nosem.
- Do zobaczenia – odpowiedzieli i
pomachali nam, gdy odjeżdżałyśmy.
- Przyda ci się trochę rozrywki, moja
droga. Ja to robię tylko dla twojego dobra – przypomniała Marta i uśmiechnęła
się szelmowsko. Dodała, uprzedzając moje pytanie – Tak, mam ich numery telefonów.
Nie odpowiedziałam. Znużona alkoholem oraz
emocjami dnia wczorajszego usnęłam w samochodzie wtulając się w marynarkę
uroczego wielkoluda.
_____________________
Witam! Oto kolejny rozdział mojego opowiadania. Nie jestem w stanie powiedzieć jak póki co będzie z regularnością wstawiania nowych notek - uczę się do poprawki i nie chcę zaprzątać sobie zbyt mocno głowy pisaniem na ten czas. Zobaczymy. Mam nadzieję, że nie jest przydługo i nudno. Pozdrawiam :)