niedziela, 9 sierpnia 2015

2


i've been searching for you
i heard a cry within my soul
i've never had a yearning quite like this before
know that you are walking through my door

     Ola, na prośbę mojej kuzynki, przypilnowała bym odpowiednio przygotowała się na nadchodzący ślub. Po kilkugodzinnych poszukiwaniach i przymiarkach stwierdziłyśmy, że najlepszą opcją była koronkowa sukienka w kolorze kobaltu – niegdyś obcisła, teraz wisząca tu i ówdzie. Co jak co, ale samotność była dla mnie najlepszą dietą, przyznałam w duchu.
     Następnego dnia moja współlokatorka wysłała mnie na regulację brwi i manicure do znajdującego się na naszym osiedlu salonu kosmetycznego. Słysząc kobiety mówiące o sprawach poważnych, ale też i błahych mogłam na chwilę przestać myśleć o tym, co stało się przed miesiącem. Tak, praktycznie całe cztery tygodnie spędziłam w łóżku. Nie odbierałam telefonów, nie czytałam smsów. Czułam się okropnie na samą myśl o tym jak bardzo najbliższe mi osoby musiały się o mnie martwić. Dlatego po powrocie do domu napisałam długiego maila do mojej mamy o tym jak bardzo cieszę się z tego, że jednak dałam namówić się Marcie na udział w ceremonii ślubnej jej znajomych. Nie wiedziałam, kiedy odpowie – pracuje w Niemczech, przez co mamy bardzo utrudniony kontakt. Na szczęście mama przed wyjazdem pozbyła się awersji do nowoczesnych technologii typu skype albo poczta elektroniczna i mogłyśmy w ten sposób wymieniać się tym, co dzieje się w naszych życiach.
     Gdy nadszedł 25 lipca – dzień ślubu – można było stwierdzić, że wyglądam całkiem nieźle. „Doprowadzona do stanu używalności”, jak to moja kuzynka określiła. Rano wzięłam szybki prysznic, po czym szybko zabrałam się za golenie nóg. Pośpiech był bardzo złym doradcą przy tej czynności – zacięłam się w trzech różnych miejscach. Przez kilka sekund siedziałam w bezruchu widząc malutkie krople krwi na udach i prawym kolanie. Nie, nie myśl o tym – skarciłam się, po czym popędziłam do pokoju w poszukiwaniu plastrów.
- Olaaa, gdzie są plastry?! – wrzasnęłam z pokoju. Dziewczyna nie odpowiedziała, ale przyniosła mi je i wręczyła do ręki. Była przy tym bardzo podejrzliwa. Wiedziałam, co sobie pomyślała. Znała mnie bardzo dobrze i potrafiła szybko dojść do prostych wniosków patrząc na moje nogi.
- Wszystko dobrze? – zapytała spokojnym tonem.
- Tak. Niepotrzebnie wzięłam się za golenie nóg dzisiaj, powinnam była zrobić to wczoraj wieczorem, gdy miałam trochę więcej czasu – starałam się wytłumaczyć, ale zatroskana mina Oli mówiła mi, że ma pewne problemy z zaakceptowaniem mojej wersji historii – Pomożesz mi zrobić makijaż? – dodałam wesoło. Ola potrafiła czynić cuda ze swoją twarzą przy pomocy zwykłych kolorowych kosmetyków.
- Jasne! Myślę, że pasowałaby tobie czarna kreska na powiece… - moja współlokatorka była w swoim żywiole. Szybko wyszła z pokoju w poszukiwaniu kredki do oczu i kilku innych kosmetycznych ustrojstw, które kryła w kuferku godnym wizażysty na planie filmu czy teledysku. Wydawała się nie pamiętać już o niezręcznej sytuacji, która miała miejsce przed chwilą.
     Równo o trzynastej rozległ się dźwięk domofonu. Moja kuzynka nigdy się nie spóźniała i zawsze była punktualna. Ola poszła jej otworzyć, a ja przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam jak zupełnie inna osoba. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu cisnącego się na moje wargi. Czułam się ładna, po raz pierwszy od dawna.
- Ulala! Wyglądasz świetnie! – krzyknęła Marta wpadając do mojego pokoju.
- Dzięki. Ty też – odparłam radośnie. Moja kuzynka była wysoką, długowłosą brunetką o idealnej figurze, posiadaczką niezwykle fotogenicznej twarzy. Zazdrościłam jej śniadej karnacji, przez którą często uważano ją za egzotyczną piękność rodem z południa Europy. Przy niej zawsze sprawiałam wrażenie bladej, schorowanej dziewczynki. Marta mogła założyć nawet worek na ziemniaki i wciąż wyglądałaby jak miss świata.
- Gotowa? – kiwnęłam głową – To lecimy! Cześć, Olka! – wrzasnęła Marta i wybiegła nie zważając na to, że nie miałam jeszcze ubranych butów.
     Kuzynka prowadziła jak szalona. Przez jakiś czas siedziałyśmy w milczeniu. Nie chciałam jej rozpraszać, bo wizja wypadku samochodowego nieco mnie przerażała. Straszne w tym wszystkim było to, jak Marta była wyluzowana. Minęła się z powołaniem, powinna zostać kierowcą rajdowym, nie lekarzem.
     Kiedy zatrzymałyśmy się na czerwonych światłach, zagaiła:
- Szybko powtórzmy kto jest kim. Do kogo idziemy na ślub?
      Pomysł wydawał się logiczny. Nie chciałam, by Marta musiała wstydzić się mnie w razie gdybym popełniła jakąś gafę.
- Do Agaty i Marco – odpowiedziałam.
- Agata to moja przyjaciółka, też lekarka. Ale czym zajmuje się Marco?
     Potrzebowałam chwilę na przypomnienie sobie tego. I na poprawienie sukienki, bo właśnie zmieniło się światło, a samochód ruszył bardzo gwałtownie.
- Jest statystykiem Lotosu Trefla Gdańsk, naszej miejscowej drużyny siatkarskiej, mistrza Polski, oraz męskiej reprezentacji Włoch.
- Bardzo dobrze. Odrobiłaś swoją lekcję – pochwaliła mnie i obdarzyła pełnym uznania spojrzeniem. Po tym zapadła cisza. Słychać było tylko lecące cichutko w tle radio.
- Laura, jeżeli w którymkolwiek momencie czułabyś się niekomfortowo, to proszę, powiedz mi to. Jakbyś była zmęczona, to też mnie poinformuj. Nic na siłę – Marta zerknęła na mnie kątem oka. Pokiwałam głową dziękując jej za wyrozumiałość – NIECH TO SZLAG! – podskoczyłam, gdy usłyszałam krzyk kuzynki. Zmiana o 180 stopni.
     Przed nami ciągnął się sznur samochodów. Korek wydawał się całkiem sporych rozmiarów. Spojrzałam na zegarek znajdujący się w aucie. 13:30. O 14 zaczynała się ceremonia w kościele, a my miałyśmy do pokonania jeszcze kilka ładnych kilometrów. Los nie miał ochoty ułatwiać nam życia, bo w radiu usłyszałyśmy komunikat, że możemy czekać nawet godzinę. Na drodze był wypadek, a uszkodzone w nim pojazdy nie zostały jeszcze uprzątnięte.
- Och, czemu ludzie są tacy bezmyślni i prowadzą jak furiaci. Kurna – wściekała się Marta. Uśmiechnęłam się pod nosem słysząc jej uwagę. Stara, dobra Marta.
     W kościele pojawiłyśmy się na dwie minuty przed rozpoczęciem uroczystości. Wpadłyśmy do świątyni i zajęłyśmy miejsca w tylnej ławce.
     Starałam wyłączyć się w niektórych momentach. Niełatwo było mi słuchać kazania księdza o bezgranicznej, nieskończonej miłości, rodzinie, budowaniu wspólnej przyszłości. W tym czasie skupiałam się na witrażach po lewej stronie kościoła, kamyku w bucie i paznokciach. W trakcie pocałunku pary młodej zacisnęłam szczękę bardzo mocno, tak mocno, że Marta spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. Na szczęście nie musiałam tłumaczyć o co chodzi – sama potrafiła sobie na to odpowiedzieć.
     Po życzeniach złożonych świeżo upieczonym małżonkom udałyśmy się wraz z resztą gości na obiad do hotelu. I tym razem nie ominęły mnie ostre hamowanie oraz bluzganie w wykonaniu mojej kuzynki. Na szczęście szybko dotarłyśmy na miejsce.
     Po wymienieniu życzliwości z gośćmi, których znała Marta udałyśmy się w poszukiwaniu jakiegokolwiek krzesła – żadna z nas nie była przyzwyczajona do chodzenia w obcasach. Okazało się, że każdy z zaproszonych miał przypisane mu imiennie miejsce przy ustawionym w podkowę stole. Moje oczywiście znajdowało się obok krzesła przyporządkowanego kuzynce. Kątem oka sprawdziłam kto ma zasiąść dokładnie po przeciwnej stronie stołu. „Matteo” i „Luca” – jacyś Włosi, pomyślałam nie rozmieniając się na drobne i nie dopytując Marty. Zwróciłam natomiast uwagę na to jak ogromna była sala, w której odbywało się przyjęcie weselne. Połączona była z częścią stanowiącą parkiet i miejsce do późniejszej zabawy. Wrażenie wywarły na mnie utrzymane w ciepłej tonacji dekoracje ze sztucznych kwiatów.
     Byłam zajęta rozmową z Martą i – jak się później okazało – jej koleżanką ze studiów, gdy miejsca naprzeciw nas zostały zajęte. Odruchowo zerknęłam na nowo przybyłych. Tak jak się spodziewałam – byli oni południowcami. Mogłam też przewidzieć, że są wysocy, w końcu pan młody pracował i przyjaźnił się z siatkarzami. Mężczyzna zasiadający po prawej, zapewne Luca, był nieco niższy, nosił zarost i miał na głowie tak zwany „artystyczny nieład”. Na pewno układał tę pozornie niedbałą fryzurę kilka godzin, pomyślałam zgryźliwie. Drugi z Włochów, domniemywałam, że nazywający się Matteo, siedzący naprzeciw mnie, był jeszcze wyższy co wydawało się niemożliwe. Na sto procent jego wzrost przekraczał dwa metry. Pewnie nawet w obcasach nie sięgałam do jego ramienia. Ciemne, krótkie włosy mężczyzny zostały ujarzmione niewielką ilością żelu. Wszystko w jego twarzy wydawało się idealnie do siebie pasować – długi nos, ciemne, okrągłe oczy, kształtne usta. Mogłabym patrzeć się na niego godzinami. Poczułam przyjemne ciepło w okolicach klatki piersiowej, a moje serce zaczęło bić coraz szybciej. Musiałam wpatrywać się w niego kilka ładnych chwil, bo Matteo spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Udałam, że nie zauważyłam i spłoszona rzuciłam do Marty:
- Chodź ze mną do łazienki.
- Właśnie dlatego nie pytałam tylko dałam jej receptę… Co? Przecież zaraz zacznie się… - skutecznie wcięłam się w rozmowę. Marta spojrzała na mnie badawczo, próbując wydedukować o co mi chodzi.
- Powiem ci później. Po prostu chodź ze mną do tego cholernego kibla – przekleństwo w moich ustach musiało podziałać na moją kuzynkę otrzeźwiająco, bo już zaraz zerwała się z krzesła. Również poderwałam się na nogi i pobiegłam za dziewczyną.
- Laura, co się stało? Jesteś strasznie czerwona… - pytała po drodze, ja jednak zawzięcie milczałam próbując skupić się na chodzeniu w obcasach.
     Wpadłyśmy do toalety z hukiem zatrzaskując drzwi. Szybko sprawdziłam czy ktoś nie znajduje się przypadkiem w kabinach i zaczęłam:
- Boże, ten Włoch się do mnie uśmiechnął, co mam robić, gdzie uciec… - zaczęłam gadać bez ładu.
- Nie mów mi, że z tego powodu kazałaś mi biec na złamany kark. Kobieto, nie masz szesnastu lat, tylko dwadzieścia trzy. Chyba nie muszę ci tłumaczyć jak to wszystko działa. Uśmiechnął się do ciebie, ty też się do niego uśmiechnij, a nie robisz cyrk – widząc moją przerażoną minę dodała przyjaznym tonem – Nie umartwiaj się z powodu Pawła. Nie musisz nosić po nim żałoby. Ba, nie powinnaś, bo to zwykły gnojek był. Każdy o tym wiedział. Nie zabijaj w sobie zdolności do pozytywnych uczuć, nie czuj się winna z tego powodu.
     Oddech znacznie mi się uspokoił. Mój mózg powoli przyswajał to, że wszystko jest w porządku.
- Co mam teraz zrobić? Zachowałam się strasznie głupio – powiedziałam cicho.
- Teraz pójdziesz tam, spokojnie siądziesz. Pewnie się sobie przedstawimy. Będą jakieś toasty. Podadzą jedzenie. Nie musisz z nim rozmawiać – wizja autorstwa Marty bardzo mnie uspokoiła. Rzuciłam okiem na moje odbicie w lustrze i wyszłam z toalety.

Matteo
     Bardzo zdziwiła mnie nerwowa reakcja ładnej, niskiej szatynki siedzącej naprzeciwko mnie. Nawet nie zdążyłem się jej dokładnej przyjrzeć. Uciekła od stołu jakby zobaczyła ducha.
- Mam coś na twarzy? – zapytałem siedzącego obok mnie przyjaciela. Luca zerknął na mnie kątem oka.
- Nie – rzucił krótko – A co?
- Nic – wzruszyłem ramionami. Zagadka pozostanie zagadką.
     Byliśmy w trakcie rozmowy o tym jak bezsensowna włoska biurokracja utrudnia przenosiny dziewczyny Luki z Włoch do Polski, która z tego powodu nie mogła towarzyszyć mu w dzisiejszym dniu, gdy pojawiły się nasze sąsiadki z naprzeciwka. Zdążyłem w międzyczasie podejrzeć karteczki z ich imionami. Marta, wysoka brunetka, wyglądała na Włoszkę. Dyskretnie się jej przyjrzałem. Można było powiedzieć, że dziewczyna ma wszystko na swoim miejscu i doskonale o tym wie. Trzymała Laurę, tak, na pewno Laurę, sprawdzałem ponownie, za ramię i mówiła coś do niej po polsku spokojnym głosem. Niższa z kobiet wyglądała na spiętą. Zmierzyłem ją wzrokiem dokładnie. Była filigranowa co w połączeniu z bladą cerą potęgowało wrażenie kruchości. Pozwoliłem sobie zatrzymać wzrok na jej szerokich biodrach. Moje oczy powędrowały wyżej. Jej twarz wyglądała dziewczęco, wręcz bardzo młodo. Trochę zawstydziłem się tego, co przed chwilą pomyślałem. Gdy dziewczęta usiadły do stołu mogłem podziwiać jej duże, piwne oczy z bliższej odległości. Podobnie jak jej gęste, proste, lśniące włosy, które właśnie przerzuciła na jedną stronę. Wydawała się słodka i niewinna. Jeżeli nagle róże miałyby przybrać ludzką postać, wyglądałyby właśnie tak jak ona.
- Napisała do klubu, ale nic z tym nie zrobili, za drugim razem też ją olali, teraz w końcu łaskawie jej odpowiedzieli… Słuchasz mnie w ogóle? – z zamyślenia wyrwał mnie głos Luki.
- Yyy… Tak, nie sądziłem, że będą z tym aż takie problemy, przecież jest Polką – tak naprawdę zgubiłem wątek, powiedziałem więc to, co było oczywistą oczywistością.
- Dokładnie, przecież… - mój rozmówca zaczął się nakręcać i gestykulować żywo. Próbowałem skupić się na tym, co mówi Luca, ale chyba nie bardzo mi to wychodziło. Mimowolnie zerkałem w stronę niskiej szatynki.  
- Kurwa, stary, czy ty coś brałeś? Polskie powietrze ci zaszkodziło? A może KTOŚ ci zaszkodził? – cholera, nie wiedziałem, że to aż tak było widać.
- Mhm… - modliłem się, by nikt w naszym pobliżu nie znał włoskiego.
- Zawsze możesz zapytać o pogodę – wspaniałomyślnie rzucił Luca.
- Spierdalaj – podziękowałem uprzejmie koledze za troskę.
     Na szczęście jedna z dziewcząt, ta wyższa, jako pierwsza rozpoczęła z nami konwersację. Byłem jej bardzo wdzięczny.
- I jak chłopaki, podoba wam się w Polsce? Jak długo tutaj zostajecie? – zaczepiła nas po angielsku.
- Bardzo, jest świetnie. W końcu możemy zostać tutaj na trochę dłużej, bo podczas ligi światowej nie mamy takiej możliwości – odrzekł Luca – Niestety, za tydzień musimy już się zbierać na zgrupowanie do Trydentu. Zapomniałem się przedstawić, Luca Vettori – dodał szybko, wstał i podał rękę kobietom. Poszedłem w jego ślady i również tak postąpiłem.
      Laura musiała mocno zadrzeć głowę do góry, bo móc patrzeć mi w oczy, ja natomiast schyliłem się nieco. Przyzwyczaiłem się już do tego. 
     Wszyscy z początku byli milczący, lecz z każdą następną butelką alkoholu stawaliśmy się coraz bardziej podatni na spoufalanie się. Nawet Laura nie wydawała się tak skrępowana jak wcześniej. Po krótkiej konwersacji dowiedziałem się, że jest na czwartym roku skandynawistki na uniwerku w Gdańsku, Marta to jej kuzynka, na weselu znalazła się całkiem przypadkiem oraz potrafi pić wódkę bez popitki. Tego się po niej nie spodziewałem – a przynajmniej pierwszego i ostatniego.
- Czy ma ktoś ochotę wyjść na zewnątrz? Jest całkiem ciepło na zewnątrz – rzuciłem. Miałem nadzieję, że Luca domyśli się o co biega.
      Domyślił się i z trudem powstrzymywał śmiech.
- Nieee. Laura, kochana, tobie dobrze zrobi świeże powietrze. Nie chcę później się tobą zajmować jakby urwał ci się film – uśmiechnęła się porozumiewawczo do mnie i dodała – Dobrze się nią opiekuj. A my tutaj sobie posiedzimy, prawda Luca?
     Skinął głową próbując zachować powagę.
     Wyszliśmy na taras. Nie kręciło się tu zbyt wielu gości. Reszta bawiła się w środku w rytm włoskich i polskich piosenek biesiadnych. Laura zagaiła:
- Co myślisz o Polakach?
     Musiałem się zastanowić. Po chwili odpowiedziałem:
- Jak już Luca mówił nigdy nie mieliśmy dużo czasu na zwiedzanie, zapoznanie się bliżej z kimkolwiek, w związku z tym nie chcę za bardzo nikogo oceniać. Natomiast w czasie meczów atmosfera jest świetna. Chcielibyśmy mieć takich kibiców jak wy. A generalnie rzecz ujmując Polacy wydają się bardzo mili i uroczy… - zrobiłem krótką pauzę i dodałem (raz kozie śmierć) – jak ty.
     Laura uśmiechnęła się nieśmiało. Zarumieniła się. Tak, była urocza.
- Podziel się ze mną lepiej opinią o Włochach – poprosiłem w obliczu jej milczenia.
- Hmmm… Mówimy tutaj, że południowcy mają temperament, są mamisynkami, cały czas mówią i do tego gestykulują w charakterystyczny sposób. Z autopsji wiem, że przyjeżdżający do Polski włoscy studenci przeważnie oglądają się za Polkami jak za łatwym towarem – skrzywiła się.
- Bardziej zwracacie uwagę na nasze negatywne cechy jak widzę, trochę szkoda – nie skomentowałem ostatniego zdania, bo wiedziałem, że to w dużej mierze prawda – Najwidoczniej na taką opinię zasłużyliśmy.
- Osobiście uważam, że każdy jest inny, trudno generalizować. W obecnych czasach nie da się mówić o jakichś cechach narodowych, bo to wszystko się już po prostu wymieszało – zaprzeczyła żywo.
     Blask księżyca i gwiazd na bezchmurnym niebie sprawił, że Laura wydawała się jeszcze bardziej blada niż wcześniej, wręcz przezroczysta.
- Zimno mi – rzuciła. Niewiele się zastanawiając zdjąłem marynarkę i zarzuciłem jej na ramiona. Prawie się w niej utopiła.
- Dzięki, nie musiałeś. Jest dla mnie jak sukienka – zaśmiała się. Wyglądała jak mała dziewczynka zawinięta w ojcowskie ubranie.
- Możemy wrócić do środka – zapewniłem ją, widząc jak trzęsie się z zimna.
- Nie, nie chcę tracić takiego widoku. Dawno nie przypatrywałam się niebu w nocy – zamyśliła się. Wydawała się eteryczna, nie z tej planety. Staliśmy przez jakiś czas w milczeniu i chłonęliśmy atmosferę lipcowego wieczoru. Nie wiedziałem dlaczego ta mała osóbka oddziaływała na mnie w ten sposób. Była dla mnie enigmą, zagadką, którą chciałem rozwiązać, lecz nie potrafiłem. Widziałem jak jej ciemne oczy wypełniają się łzami. Nie wiedziałem co zrobić, więc zapytałem:
- Coś się stało?
- Lepiej, żebyśmy wrócili do stołu – odrzekła wyrwana z zamyślenia.

Laura
     Olbrzym okazał się być bardzo przyjazny, nawet słodki. Gawędziliśmy praktycznie całą noc. Prawie w ogóle nie myślałam o Pawle, co stanowiło pewnego rodzaju osiągnięcie. Jednak musiała pojawić się chwila słabości – lipcowe powietrze przypomniało mi o chwilach z nim spędzonych. Trudno zapomnieć o kimś z dnia na dzień. Czułam się jak chora zarażona wirusem, którego chce się za wszelką cenę pozbyć, ale on nie odpuszcza. Zdecydowałam się więc na powrót do Marty, ona skutecznie potrafiłaby odwrócić uwagę od tych ponurych przemyśleń wesołą paplaniną.
     Nie oddałam Matteo jego marynarki. Być może stąd ciekawskie spojrzenie kuzynki.
     O czwartej pożegnałyśmy się z obecnym na weselu towarzystwem i ruszyłyśmy do samochodu Marty, do którego odprowadzili nas sympatyczni Włosi. Wsiadłyśmy do auta. Marta próbowała odpalić silnik, ale coś było nie tak.
- Kurwa mać! – żachnęła się. Samochód ani drgnął. Spróbowała raz jeszcze. Wciąż to samo. Prędko wysiadła z pojazdu.
- Wszystko w porządku? – zapytał Luca. 
- Nie, nie mam zielonego pojęcia co się dzieje – tutaj zaczęła operować jakimś fachowym słownictwem, którego ja nie rozumiałam – nie miałam prawa jazdy, nic nie wiedziałam o samochodach.
- Laura, chodź, poświecisz trochę telefonem – wywołała mnie kuzynka. Z głośnym westchnięciem wytoczyłam się z samochodu, wyjęłam komórkę i stanęłam nad grzebiącymi w przedniej masce pojazdu mężczyznami.
     Po około kwadransie słuchania włoskiego i udawania, że wszystko wiem i rozumiem Marta podjęła próbę odpalenia wozu. Silnik zaryczał jak nieużywany.
- No w końcu! Dzięki za pomoc chłopaki! – wrzasnęła, wychylając się z auta – Czy jest coś co możemy w zamian dla was zrobić? Nie mam przy sobie gotówki – uśmiechnęła się dziwnie do Luki. Zachichotałam.
- Potrzebujemy kogoś, kto mógłby nas oprowadzić po Gdańsku… - zaczął Vettori.
- O, to dobrze się składa. Oprowadzi was rodowita gdańszczanka – wskazała na mnie – Ja nie mogę, muszę śmigać do pracy, a potem zająć się chorym narzeczonym – ogarnęła mnie panika.
- Świetny pomysł – pochwalił ją Luca. O Boże.
- To na poniedziałek jesteśmy, właściwie jesteście umówieni – wyszczerzyła się w ich stronę Marta. Zabiję ją. Przecież ja mam beznadziejną orientację w terenie! Nie wiem co i gdzie się znajduje! Przeklęłam pod nosem.
- Do zobaczenia – odpowiedzieli i pomachali nam, gdy odjeżdżałyśmy.
- Przyda ci się trochę rozrywki, moja droga. Ja to robię tylko dla twojego dobra – przypomniała Marta i uśmiechnęła się szelmowsko. Dodała, uprzedzając moje pytanie – Tak, mam ich  numery telefonów.

     Nie odpowiedziałam. Znużona alkoholem oraz emocjami dnia wczorajszego usnęłam w samochodzie wtulając się w marynarkę uroczego wielkoluda. 

_____________________

Witam! Oto kolejny rozdział mojego opowiadania. Nie jestem w stanie powiedzieć jak póki co będzie z regularnością wstawiania nowych notek - uczę się do poprawki i nie chcę zaprzątać sobie zbyt mocno głowy pisaniem na ten czas. Zobaczymy. Mam nadzieję, że nie jest przydługo i nudno. Pozdrawiam :)

niedziela, 2 sierpnia 2015

1


i'll never leave him down though
i might mess around it's only
cause I need some affection oh

   - Zrywam z tobą.
     Te trzy słowa zburzyły mój mały świat.
- Co? Mogłbyś powtórzyć? – wypiszczałam w nadziei na to, że się przesłyszałam – bo krzykiem tego nie można było nazwać. Wiatr dął jak szalony w ten czerwcowy dzień. Wydawało się, że zamiast zwiastować lato zapowiada on jesień, która wkrótce miała zapanować w mojej duszy.
- Zrywam z tobą – powtórzył obojętnym tonem Paweł – Laura, nie udawaj głupiej, słyszałaś, co powiedziałem – dodał wzruszając ramionami.
     Spojrzałam na wysokiego blondyna. Gdy poznaliśmy się cztery lata temu byłam zafascynowana jego błękitnymi oczami, pewnością siebie, stanowczością. Miał wszystko to, czego mi brakowało. Poświęcał mi dużo swej uwagi, a to wystarczyło, bym straciła dla niego głowę. Nie wiem, w którym momencie przestał prawić mi komplementy, a zaczął obrzucać pogardliwymi spojrzeniami. Coraz częściej znikał, ale mnie to nie obchodziło – mimo że wiedziałam dokąd wychodził. Byłam jednakże w stanie zapłacić każdą cenę za choćby odrobinę jego uwagi. Starałam się dla niego robić wszystko, nawet to na co niekoniecznie miałam ochotę. Szłam tam, gdzie mi kazał. Wiedziałam, że sprawdzał połączenia i wiadomości na moim telefonie. Ja wciąż jednak bałam się stracić te ochłapy miłości, które rzucał mi  niczym psu. Raczyłam się nimi jak daniami w wykwintnej restauracji.
     Dziś nadszedł dzień, w którym nasze drogi się rozchodzą. Bałam się bardzo, że moją duszę po raz kolejny opęta mrok, z którego on kiedyś mnie wyciągnął.
- To wszystko? Nie masz mi nic więcej do powiedzenia? – próbowałam zachować twarz.
- Mam kogoś innego.
     Nie to chciałam usłyszeć w odpowiedzi.               
- Domyślałam się – wyszeptałam. Nie potrafiłam spojrzeć mu w twarz – Proszę, nie rób mi tego, nie zostawiaj mnie. Nie poradzę sobie – musiałam uciec się do szantażu, by coś wskórać.
- Właśnie dlatego cię zostawiam. Nie radzisz sobie. Chociaż nie, źle to ująłem. Ty NIE CHCESZ sobie radzić. Wciąż uważasz się za ofiarę i zapominasz, że nikt nie będzie tobie na każdym kroku współczuł. Czas płynie, powinnaś już o tym dawno temu zapomnieć – Widać było, że nad czymś się waha – Jesteś po prostu słaba.
     Zabolało. Uważałam, że nieźle sobie radzę, ale najwidoczniej było inaczej. Chodziłam kiedyś na terapię, a on wiedział o tym. Zdawał sobie sprawę, że próbuję, ale oskarżał mnie, pewnie słusznie, że nie potrafię odpuścić i wyjść z tego wszystkiego zwycięsko. Po tych słowach trudno mi było sklecić sensowne zdanie, więc wolałam zachować milczenie. Uparcie więc wpatrywałam się w taflę jeziora rozciągającego się przed nami. Ten park był świadkiem naszego pierwszego pocałunku. Wyobraziłam sobie, że w tej chwili wstrzymał oddech niczym widz słabej meksykańskiej telenoweli w momencie rozstania głównych bohaterów.
     Byłam naprawdę żałosna.
- Muszę iść, mam parę spraw do załatwienia. Wybacz – usłyszałam. Miałam ochotę zatrzymać Pawła, ale przypomniałam sobie, że mu już na mnie nie zależy – Cześć – rzucił i odwrócił się na pięcie.
     Patrzyłam jak się oddalał, ale nie byłam w stanie zrobić kroku. Stałam więc w miejscu długo – nie potrafię powiedzieć ile minut, może godzin minęło, bo w takich chwilach traci się poczucie czasu. Gdy ruszyłam, nastąpiło oberwanie chmury. Nawet niebo pogrążyło się w żałobie, która miała pozostać moją prywatną, nienarzucającą się nikomu.
     Po wejściu do mieszkania z ulgą zauważyłam, że moja współlokatorka, Ola, gdzieś wybyła. Powoli, z trudem ściągnęłam buty i podeszłam do lustra. Ubrania były przemoknięte do suchej nitki, a na policzkach widniały czarne smugi, które stanowiły pozostałość po mozolnie wykonanym tego dnia makijażu. Nie dziwiłam się ani trochę, że poszłam w odstawkę.
     Położyłam się do łóżka w mokrych ciuchach. Przykryłam się kołdrą po czubek głowy i postanowiłam nigdy, przenigdy nie wyjść z mojego pokoju. Z czasem moje serce zaczęło bić jak oszalałe, a oddech przyspieszać. Czułam się jak staruszka. Nie kontrolowałam tego, co się ze mną dzieje. Skuliłam się i zamknęłam oczy. Czułam jak ogarnia mnie ciemność, chciałam krzyczeć na pomoc. Ale tym razem nie miał kto mnie uratować.
***
     Obudziły mnie głosy, dziwnie znajome, jakby zatroskane. Zwariowałam, na pewno zwariowałam. Z czasem głosy stawały się coraz głośniejsze. Towarzyszył im stukot obcasów o parkiet. Drzwi do mojego pokoju otworzyły się z hukiem.
- Czołem, kuzyneczko! – pełen wigoru głos Marty sprawił, że poczułam się w obowiązku zrzucić z głowy kołdrę (co zrobiłam z wielkim trudem) i przywitać ją.
- Hej – wycharczałam. Dawno nie mówiłam, stąd chrypka.
- Zabieram cię ze sobą na wesele w przyszłym tygodniu – rzuciła zadowolona z siebie. Gdy zobaczyła, że mam ochotę zaprotestować, dodała – Nie masz prawa odmówić. Michał ma zapalenie płuc, nie wyzdrowieje do tego czasu, a ja nie chcę iść sama.
- Ale to twój narzeczony, nie wypada iść z kimś innym – próbowałam się wybronić.
- Przestań marudzić, Laurko, on wszystko wie i uważa to za świetny pomysł.
- A para młoda? Nie znają mnie – ratowałam się jak mogłam.
- Tak się składa, że wszystko jest już załatwione. Moja koleżanka zgodziła się na małą zamianę – Marta uśmiechnęła się promiennie.
     Skaranie boskie z tą kobietą.
- Popatrz jak ja wyglądam… - zaczęłam.
- Spokojnie, doprowadzimy cię do stanu używalności.
- Błagam cię, ja nie dam rady – powiedziałam płaczliwym głosem – Zrozum mnie…
     Marta wyprostowała się jak struna. Chyba straciła już cierpliwość.
- Rób jak chcesz. Jeżeli masz ochotę całe wakacje przesiedzieć w domu oglądając słabe, łzawe amerykańskie komedyjki chlipiąc w chusteczkę i pałaszując miliard pudełek lodów – twój wybór. Chciałam tylko pomóc się tobie rozerwać – wyszła zdecydowanym krokiem z pokoju, bez żadnego pożegnania. Przez kilka sekund siedziałam nieruchomo przetwarzając to, co właśnie moja kuzynka mi powiedziała.
     Gdy usłyszałam, że Olka otwiera już drzwi i żegna się z Martą, wrzasnęłam z pokoju:
- Kiedy i gdzie idziemy na to wesele?
     Cholera, powinnam być bardziej asertywna. 


_________________

Tak, jest, w końcu, udało się! Pokonując mnóstwo przeciwności losu i własne lenistwo zaczęłam pisać dłuższe opowiadanie. Chciałabym powitać wszystkich, którzy zajrzeli tu przypadkiem i tych, którym dawno temu już mówiłam, że chcę coś stworzyć, ale nie wiem co. Wszystkim Wam życzę miłej lektury, a sobie wytrwałości i systematyczności! :) Pozdrawiam, J.